Dawno nie byłem na rybach w Norwegii. Ostatni wyjazd w sezonie 2014 był udany, ale pozostawił dobrze znany wędkarzom, gorzki smak niedosytu. Tym razem oczywiście miało być inaczej…
Jak przed każdą norweską wyprawą za cel obraliśmy duże ryby: dorsze, czarniaki i przede wszystkim rybę legendę, czyli halibuta. Problem w tym, że „płaski” zawsze jest celem wyprawy, a prawie nigdy się go nie łowi. To znaczy halibuty oczywiście się trafiają, ale ciężko o regularność i celowość. Łowione ryby łatwiej określić mianem przypadku czy miłej niespodzianki. Jak już pisałem, tym razem miało być inaczej… I było.
Prognozy pogody przed wyjazdem były dobre. Za cel podróży obraliśmy sobie trzy łowiska w doskonałych halibutowych rejonach: Lyngenfjord (Uløya), półwysep Loppa oraz wyspę Senja. Lepiej się chyba nie da. Gruba woda, grube ryby.
Przed wyjazdem z Polski jeszcze małe perypetie z autem spowodowały, że musieliśmy wspomóc się samochodem z wypożyczalni. Wszystko udało się jednak załatwić na czas. Spakowani i głodni przygody wyruszyliśmy do Gdańska, następnie promem do Nynäshamn i dalej, 1650 kilometrów na pierwsze łowisko. Daleko, ale przecież nie jeździmy tam co miesiąc, a duży halibut jest wart każdego przejechanego kilometra… Nie wspominając o innych rybach, cudownych krajobrazach i miłym wędkarskim towarzystwie.
Niniejszy reportaż to w zasadzie fotorelacja. Nie będę więc się zbytnio rozpisywał. Co najważniejsze, dotarliśmy bez problemów, pogoda w zasadzie dopisała (nie wspominając o dwóch nieco trudniejszych pogodowo dniach), a ryby? Tych było - delikatnie mówiąc - dużo. Grube dorsze, kilka zębaczy i przyzwoitych czarniaków oraz król tutejszych wód - halibut. Nie jeden i nie z przypadku! Złowiliśmy sześć przyzwoitych „płaskich”, a drugie tyle uwolniło się podczas holu. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że były to ryby wypracowane i celowe. Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że był to jeden z naszych najlepszych wędkarsko wyjazdów do Norwegii…
A niedosyt? Ten oczywiście pozostał. Może, gdy następnym razem halibuty będą miały po sześćdziesiąt, a nie po dwadzieścia kilka kilogramów, poczujemy spełnienie...