Na tę wiosnę czekaliśmy dłuuugo. Nawet do końca nie było pewne, czy aby wyprawa nie zostanie przesunięta, bo szwedzkie jeziora przez cały czas skuwał lód. Jednak najpierw puścił na Fullbosjön, a na dzień przed naszym przyjazdem również na Vindommen. Odetchnęliśmy z ulgą.
Pod względem wędkarskim to był taki normalny wyjazd do Szwecji. Z kilkoma fajnymi rybami, ale bez fajerwerków, metrówek, jakiejś wyjątkowej liczby brań. Ryby żerowały bardzo chimerycznie – na początku prawie wcale, bo woda miała tylko 6 stopni, potem trochę lepiej. Wreszcie po znalezieniu przez nas zatoki ze znacznie cieplejsza wodą (12 stopni), przeżyliśmy kilka momentów dobrego żeru. Tam szczupaki były już nawet wytarte, bo w innych miejscach jeszcze nie.
Jednak, ogólnie rzecz biorąc, trzeba bardzo pochwalić oba obławiane przez nas akweny. Mają olbrzymi wędkarski potencjał, moc wspaniałych miejsc, trzcinowiska, nieregularne dno, łąki podwodne, a przeciętne rozmiary szczupaków są wyjątkowo okazałe (2-4 kg) – a więc, jak przyroda się ruszy, będzie tam doprawdy fantastycznie. Fullbosjön to być może jedno z najlepszych szczupakowych jezior Szwecji. Udowodnili to nasi sympatyczni rodacy z sąsiedniego domku, łąwiąc dwie sztuki 108 i 106 cm oraz kilka dziewięćdziesiątek w ich „prywatnej” zatoczce, do której my popłynęliśmy tylko raz (łowiąc zresztą również pięknego szczupaka). Z kolei Vindommen to bezmiar wody do obławiania, a więc codzienne urozmaicenie, poszukiwanie czegoś nowego. I bardzo korzystny kształt, dający zawsze szansę na osłonę przed wiatrem. Podsumowując ten wątek powiem tylko, że luksusowy domek w pięknej wiejskiej okolicy, dający szansę połowu w dwóch doskonałych łowiskach, to jedna z najlepszych wędkarskich ofert, jakie znam.
Wróćmy do naszych połowów. Pstrągi też były trudne – na naszych ulubionych jeziorkach brały tylko w niektórych miejscach i przez krótkie momenty. Jedynie Sławek pewnego razu miał „dzień konia”, łowiąc regularnie ładne tęczaki przez cały dzień i okraszając ten połów dodatkowo pięknym potokowcem. No, ale tak to już jest na rybach. Te wymęczone, wypracowane z trudem szczupaki i pstrągi dały nam wiele satysfakcji. Trzeba było je najpierw znaleźć, pływając po jeziorach przez wiele kilometrów, później dobrać przynętę i sposób prowadzenia. I na koniec wykonać dziesiątki (setki?) rzutów, aby skusić do brań. Moc pracy! Ale jakże miłej pracy. Ruch na świeżym powietrzu w promieniach długo oczekiwanego wiosennego słońca, pełno śmiesznych przygód na wodzie, a potem sympatyczne kolacje w miłym gronie – właśnie na to czekaliśmy. A do tego urlopowy luz z dala od problemów. Co tu dużo mówić – było super!