Antypodami określamy tereny znajdujące się dokładnie po drugiej stronie naszej planety, tj. na drugim końcu jej średnicy mierzonej od miejsca, w którym się obecnie znajdujemy. Tak więc każde miejsce na Ziemi ma swoje własne antypody – na przykład dla Europy są to wyspy południowego Pacyfiku. Słyszeliśmy, że tam też łowią ryby i to całkiem niemałe. Zapragnęliśmy więc osobiście to sprawdzić.
Nasza kolejna wędkarska wyprawa, której celem był zlokalizowany w Melanezji archipelag Vanuatu (dawniej Nowe Hebrydy), stanowiła nie lada wyzwanie. Dość powiedzieć, że tak odległy kontynent jak Australia był zaledwie przystankiem w naszej wielogodzinnej podróży. Zresztą skwapliwie z tego skorzystaliśmy, planując „stop-overy” w Sydney i Brisbane, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć słynną operę i misie koala. Ale długie loty i oczekiwanie na przesiadki były jednak dużą uciążliwością. Dodatkowo we znaki dały się nam zmiany czasu, klimatu i pór roku (tu wiosna, tam jesień). Nie było więc łatwo, jednak w zamian udało się poznać zupełnie nowy zakątek świata, w który zapewne nigdy nie dotarlibyśmy, gdyby nie wędkarstwo.
Połowy nie były tak udane, jak oczekiwaliśmy. Niestety, wiele do powiedzenia ma tu zawsze pogoda, a ta dała nam się we znaki silnymi wiatrami. Przez to nie możliwe były wycieczki na odległe, najlepsze rafy, dokąd trzeba było płynąć niemal dwie godziny po otwartym oceanie. Skupiliśmy się zatem na znacznie bliższych rejonach Morza Koralowego, w pobliżu archipelagu.
Brały głownie rekiny, których jest tam naprawdę dużo. Aż strach pomyśleć co by się mogło stać, gdyby człowiek znalazł się nagle w wodzie… Niestety, wyholowanie ryb tego gatunku jest zawsze trudne – lubią przegryzać one linkę lub po prostu zrywają ją przy użyciu swej niepospolitej siły. Dlatego bardzo mało z zaciętych sztuk trafia choćby w pobliże łódki. Zresztą nie każdy lubi łowić rekiny, wielu morskich wędkarzy – szczególnie ze światka „poppingowców” – traktuje je pogardliwie i uważa za rybi chwast. Rzecz gustu, ja osobiście uważam, że to jednak niebanalne trofeum. Siła i energia niebywałe, a do tego opinia mordercy. Warto poskromić takiego kolesia.
Podobne psikusy jak rekiny robiły nam olbrzymie tuńczyki, zacinane w głębinach metodą morskiego „jiggingu”. Utrzymanie ich na wędce zaraz po braniu, nie mówiąc już o wyholowaniu na powierzchnię, graniczyło z cudem. Zatem musieliśmy zadowolić się kilkunastoma okazami GT i paroma rybami innych gatunków. Jak na jedenastoosobową grupę nie był to rewelacyjny wynik, raczej mocno przeciętny. W każdym razie bywało lepiej, ale cóż. Wędkarskie wyprawy to nie tylko fantastyczne trofea. To również zmaganie się z licznymi przeciwnościami. Sukces raz przychodzi, raz nie, ale co człowiek zobaczy i przeżyje, to jego.