W tym roku długo zwlekałem z wyborem miejsca na rodzinny urlop. Duża ilość obowiązków sprawiła, że tematem zająłem się ledwie kilka tygodni przed wyjazdem. Na początku plan był prosty: jakieś zaciszne miejsce na Mazurach, fajny domek nad jeziorem i przyzwoita łódka - tak, aby mieć szansę chociaż na kilka okonków (lub przy odrobinie szczęścia, letniego szczupaczka). Wędkowanie to nie był główny cel wakacji, ale będąc nad jeziorem grzech nie spróbować. Po kilku dniach poszukiwań okazało się jednak, że ciężko już o wolne miejsca w domkach, nie wspominając o jakichkolwiek łódkach wędkarskich, które są praktycznie w ogóle niedostępne… Pomijam oczywiście stare, drewniane wiosłowe krypy, na które jednak strach wsiadać z żoną i dzieckiem. Po podliczeniu kosztów i przejrzeniu ofert postanowiliśmy, że „przeskoczymy” Bałtyk i urlop spędzimy w sąsiedniej Szwecji. Fakt, koszt w stosunku do Polskich wakacji wzrósł o bilet promowy (kupowany przed samym wyjazdem w środku wakacji jest rzeczywiście dość drogi), ale nie ma co ukrywać, że dla uczestników wycieczki, a już szczególnie dla mojego syna, rejs przez Bałtyk był jedną z najważniejszych atrakcji wyprawy.
Wybór padł na jezioro Storsjön. Zarezerwowaliśmy apartament bliżej jeziora i dużą, bezpieczną łódź z silnikiem 15 KM oraz wysoką burtą. Jeszcze tylko zakupy spożywcze i 6 lipca wieczorem zameldowaliśmy się na terminalu promowym Stena Line w składzie: ja, Zosia, Franek, Michał i Marta. Podróż minęła szybko i komfortowo, o 7.30 zjechaliśmy z promu, a już przed 11.00 rozpakowywaliśmy auta, szczęśliwi i podekscytowani przed czekającym nas wypoczynkiem.
W planach, oprócz spacerów, pływania łodzią, wędkowania, biegania i innych wakacyjnych aktywności, była również wycieczka do sławnego szwedzkiego ZOO z parkiem rozrywki "Kolmarden", łosiowe safari oraz świat Astrid Lindgren. Na tą ostatnią atrakcję nie starczyło już jednak czasu.
Dni mijały nam więc dość aktywnie. Z początku wędkowanie było mocno w tle, ale z biegiem czasu bez wątpienia stało się dla całej naszej piątki jedną z głównych atrakcji. Łowiliśmy na spinning i na lekki trolling, a ryby po znalezieniu ich stanowisk chętnie atakowały nasze przynęty. Może trochę zabrakło okazowych sztuk (poza wielkim szczupakiem złowionym przez moją żonę oraz kilkoma naprawdę dużymi okoniami), zabawy było jednak co niemiara. Złowienie półmetrowego szczupaka czy sandacza nie stanowiło problemu, a nieco większych też było sporo. W zasadzie w każdym z naszych wypłynięć (nie dłuższych niż 2-3 godziny) łowiliśmy po kilka, a czasem nawet kilkanaście fajnych ryb. Sporą atrakcją były też żerujące na powierzchni okonie. Garbuski chętnie atakowały poppery. W dodatku były to naprawdę ładne sztuki - co jakiś czas na wędce meldował się nawet „czterdziestak”!
Ważnym punktem wakacji były też pyszne, rybne kolacje, które kilka razy przygotowaliśmy. Nie ma nic lepszego niż świeża, dopiero co złowiona ryba. Oczywiście zabieraliśmy tylko te, które chcieliśmy danego dnia zjeść, cała reszta w dobrej kondycji wracała do wody.
W Szwecji spędziliśmy 12 naprawdę świetnych, pełnych atrakcji dni. Każdy z nas odpoczął od codziennego zgiełku i naładował akumulatory. Pozostaje więc czekać do przyszłych wakacji. Niewykluczone, że znów wybierzemy Skandynawię.