Część! Mam na imię Grzegorz, a moja wędkarska przygoda jest bezsprzecznie w fazie początkowej. To znaczy w Polsce nie łowię wcale, ale od czasu do czasu w trakcie rodzinnych wypadów za granicę biorę do ręki wędkę, widząc jak wiele frajdy sprawia to innym – tu mam na myśli głównie mojego teścia i jego kolegów. Udało mi sie w ten sposób złowić kilka niezłych ryb i przekonałem się, że to naprawdę fajne hobby.
W ubiegłym roku, zachęcony przez kolegę z pracy – Przemka – postanowiłem wybrać się na prawdziwą wędkarską wyprawę. Prawdziwą to znaczy taką, na której łowienie miało być motywem wiodącym, a czas przeznaczany przez nas na tę czynność - nielimitowany. Zebraliśmy sześcioosobową grupę, w której był wspomniany Przemek, a także mój teść Piotr, jego przyjaciel Zbyszek, a także dwóch Sławków - kuzyn i jego kolega.
Celem naszej wyprawy była zatoka Slatbaken, położona w szwedzkich szkierach. Wypoczynek rozpoczęliśmy już na promie, namiętnie dyskutując przy lampce dobrego trunku o czekających nas atrakcjach. Nie będę ukrywał: nasze nadzieje były wywindowane bardzo wysoko. Czterech z nas do Szwecji jechało po raz pierwszy, a tyle nasłuchaliśmy się już o fantastycznej atmosferze wędkarskich wypraw, że towarzyszyło nam spore podniecenie.
Autor reportażu: Grzegorz Graniczkowski
Rano, po przybyciu promu do Karlskrony i zjechaniu na stały ląd, pomknęliśmy równą jak stół asfaltową szosą w kierunku północnym. Po przejechaniu 300 kilometrów około godziny trzynastej przybyliśmy na miejsce do małej osady Stegeborg. Co zdarzyło się potem?
O tym opowie fotoreportaż z naszego pobytu, na który serdecznie zapraszam.
Podsumowując: połowiliśmy nieźle, choć brań mogło być nieco więcej. Łowiliśmy średnio po 2-4 szczupaki na głowę dziennie, jednak były to przyzwoite sztuki, zazwyczaj w granicach dwóch, a często nawet trzech kilo. Przy kilku rybach waga wskazała jeszcze więcej: 4, a przypadku dwóch największych sztuk okrągłe 5 kilo. Ponadto były jakieś okonie, pstrągi, a także pojedyncze jazie i leszcze. Jak na pierwszy raz to zupełnie zadowalający wynik. Jednak to nie wyniki stanowiły dla nas największy plus tego wyjazdu.
Atmosfera i klimat wyprawy oraz tzw. otoczka wędkowania przeszły nasze oczekiwania. Świetna współpraca w grupie, komfortowy domek z ogrodem, przystań z łodziami i własny pomost niemal „pod nosem”, codziennie smaczne i obfite posiłki – również ze świeżych ryb, długie wieczorne "Polaków rozmowy", no i niezapomniane przygody, na wspomnienie których jeszcze długo będziemy pokładać się ze śmiechu…
A do tego czyste powietrze, spokój, cisza, odpoczynek od pędzącej codzienności. Wygodne łóżko i możliwość snu do woli, bo na szkierowe ryby nie trzeba się zrywać skoro świt. Uczucie wolności, gdy szybką łodzią przecina się fale szkierowych zatok, a sygnał telefonu nie przeszkadza namolnie w wypoczynku, bo telefon jest wyłączony. Do komunikacji z kolegami służą za to walkie-talkie, których „częstotliwość” ustawiona jest tylko na tematy wędkarskie.
Chyba wpadliśmy po uszy w nowe hobby. Decyzja była szybka i zdecydowana: kolejna wyprawa za rok. Kierunek: północna Norwegia!
A po naszym wyjeździe miejsce w domku zajęła nowa ekipa – koledzy Piotra, z którymi on pozostał jeszcze na kolejny tydzień. Oto na koniec kilkanaście zdjęć z ich pobytu.