To stwierdzenie zwykle słyszę najczęściej kiedy pokazuję zdjęcia tej ryby. Oczywiście „niewtajemniczonym”, czyli rodzinie i znajomym, którzy nie zachorowali na wędkarstwo jak ja. Potem kolejno lecą pytania z serii „to robią takie mocne wędki?” i to, jakiego obawiam się najbardziej - „smaczna była?” Nie, nie była! Takim rybom zawsze i bezwarunkowo zwraca się wolność, a odpowiednie wędki i owszem – istnieją. Co prawda nie do kupienia w Europie, ale dostępne „za wielką wodą”. Zresztą jadąc na Fraser żadnych wędek nie trzeba taszczyć ze sobą, bo miejscowi chłopcy wszystko mają w cenie. Takie dobre, wędkarskie „all inclusive” dla tych co nie chcą lub nie mają czasu na traperskie eskapady na koniec świata.
Łowiąc tą rybę mieliśmy farta. Jak cholera. Krzyś, który łowi na Fraser 20 lat i spędza tam ponad 100 dni w roku zaciął do tej pory 13 tak dużych (może większych?) ryb. Ta nasza, była pierwszą, która została wyciągnięta na jego łodzi. One są po prostu zbyt duże, zbyt silne i zbyt nieprzewidywalne. Zawsze wygrywają. Prawie.