Jest luty. W moim kalendarzu właśnie skończyła się wędkarska zima. Tymczasowo w odstawkę poszły wędki szczupakowe oraz przynęty w rozmiarze XXL. Dla mnie jest już wiosna, a jak wiosna, to przede wszystkim pstrągi.
15 lutego na jeziorze Corrib to pierwszy dzień sezonu, który tradycyjnie od kilku już lat spędzamy na wodzie. Naszym celem są najwięksi przedstawiciele rodzaju Salmo trutta - ogromne pstrągi zwane feroksami. Na wstępie zaznaczam, że pojęcie wiosny to termin raczej umowny i czasem nijak się ma do panujących warunków pogodowych. Przyroda jeszcze uśpiona, do tego zimno i wieje... Samo łowienie również nie jest proste - brań jest najwyżej kilka dziennie, więc na rekordy ilościowe nie ma jeszcze co liczyć.
Dla nas jednak, na początku sezonu, wszystkie te niedogodności tracą kompletnie na znaczeniu. To właśnie teraz mamy bardzo dużą szansę na spotkanie z prawdziwym pstrągiem-gigantem. Jako łowiska wybieramy duże, głębokie jeziora na zachodnim wybrzeżu Irlandii. Łowisko, które bezsprzecznie darzy największymi okazami pstrąga, to jezioro Corrib. Lata doświadczeń, nabytych na tym przepięknym jeziorze procentują regularnymi połowami dzikich i walecznych pstrągów. Ryb, należących do największych przedstgawicieli tego gatunku w Europie, jeśli nie na świecie. Cel naszych połowów to wymagający przeciwnik i aby wyprawa zakończyła się sukcesem oraz pięknym zdjęciem, musimy poświecić nieco czasu na właściwy dobór oraz przygotowanie sprzętu.
Łowimy głównie w trollingu. Jest to zdecydowanie najskuteczniejsza metoda, pozwalająca na obłowienie znacznych obszarów jeziora. Pamiętajmy, że polujemy na duże i silne ryby, a na dodatek zależy nam na tym, aby walka nie przeciągała się w nieskończoność. Tutaj nie ma miejsca na finezję. Sprzęt musi być więc mocny i niezawodny. Używamy długich (300-360 cm), mocnych wędzisk, co pomaga utrzymać przynęty jak najdalej od łodzi. Kołowrotki rozmiaru 5000-6000, a niekiedy nawet 10000 - w przypadku modeli z systemem wolnej szpuli (udogodnienie przy wypuszczaniu zestawu). Osobiście nie używam do takiego łowienia multiplikatorów, choć niektóre modele są wręcz do tego stworzone. Rzecz gustu oraz indywidualnych upodobań. Na kołowrotku żyłka 0,40–0,45 mm lub plecionka 0,20 mm. Gruba żyłka ma mniejszą rozciągliwość, niż ta o cieńszej średnicy, a to bardzo pomaga w zacięciu agresywnie biorącej ryby. Polecam specjalne kopolimerowe linki o zmniejszonej rozciągliwości przeznaczone do trollingu.
W przypadku plecionki musimy pamiętać aby wędka była nieco bardziej miękka o pełnej, głębokiej akcji, aby uniemożliwić rybie wyrwanie sobie kotwic z twardej paszczy po agresywnym braniu. Bardzo ważnym elementem zestawu jest tak zwany "atraktor". Jest to najczęściej pozbawiona kotwicy błystka obrotowa wielkości 3-5. Kolor nie jest zbyt istotny. Sprawdzają się zarówno "metale", jak i "żarówy". Atraktor ma za zadanie pobudzić uwagę drapieżnika oraz zwabić go w pobliże naszej przynęty. Do atraktora za pomocą agrafki lub potrójnego krętlika doczepiamy obciążenie, dzięki któremu sprowadzimy nasz zestaw na wybraną głębokość. Atraktor, wraz z ciężarkiem, umieszczone są 2-2,5 metra powyżej przynęty. Wielkość potrzebnego obciążenia zależy od prędkości trollingu, średnicy linki, wielkości samego atraktora oraz oporów, jakie wytwarza w wodzie, wreszcie od wielkości samej przynęty.
Bardzo ważnym elementem zestawu jest przypon. Najczęściej używamy fluorocarbonu lub tzw. hard mono o średnicy od 0,40 mm do nawet 0,60 mm. Rybom zdaje się to nie przeszkadzać, a my zyskujemy pewność, że przypon nie przetrze się po pierwszym przeciągnięciu po kamieniach. Pamiętajmy, aby wszystkie elementy łączące zestaw, takie jak agrafki oraz krętliki, były najwyższej jakości.
Ostatnim elementem zestawu, decydującym o naszym sukcesie, jest przynęta. Polując na feroksy używamy przynęt sztucznych oraz naturalnych, czyli martwych rybek. Zacznijmy od tych pierwszych. Przynęty sztuczne to w znakomitej większości woblery. Używamy głównie przynęt w wielkości 9-14 cm – tzw. modeli płytko schodzących z niedużym sterem (wyjątkiem jest tu „Tail Dancer” Rapali). Kolory naturalne, przypominające płotkę lub okonia, będą najpewniejszym wyborem. Ważniejszą jednak cechą woblera, decydującą o jego skuteczności, jest oczywiście akcja. Wybierajmy modele charakteryzujące się o oszczędną, migotliwą akcja o wysokiej amplitudzie, czyli takie, które niezbyt szeroko "zamiatają" ogonem. Inną ważną cechą dobrego woblera jest to, że pracuje on w pozycji poziomej, a nie skośnej, czyli „głową w dół”, jakby oglądał dno. Tej cechy nie mają niestety modele głęboko schodzące z dużym sterem, dlatego świadomie z nich rezygnujemy, a odpowiednią głębokość pracy woblera regulujemy wagą "dopału", czyli dodatkowego obciążenia.
Przynęty mogą wydawać się nieco małe, biorąc pod uwagę wielkość łowionych ryb. Jednak ważną role odgrywa tu skuteczność zacięcia. Mniejszy, dobrze "trafiony" wobler, w całości niknie w mocarnej paszczy pstrąga. Często jednak do skutecznego wbicia haków konieczne jest przesunięcie przynęty pomiędzy zaciśniętymi szczękami ryby. Jest to dużo łatwiejsze w przypadku niezbyt dużego woblera. Kotwice nie muszą być duże, jednak bezwzględnie ostre i wytrzymałe. Kilkukilogramowy pstrąg potrafi dosłownie zmiażdżyć zbyt słabe kotwice, przez co możemy stracić rybę życia.
Jeśli chodzi o przynęty naturalne, czyli martwe ryby, to najczęściej są to plotki bądź okonie. Jednak skuteczne bywają również ryby morskie, takie jak np. śledź lub sardynka. Optymalna wielkość to 10-20 cm. Z racji tego, że jest to przynęta naturalna, która pachnie, smakuje i porusza się jak codzienna przekąska drapieżnika, brania są pewne i mocne. Czasem zdarza się jednak, że pstrąg, mimo iż nie decyduje się od razu na atak, płynie za przynętą od czasu do czasu ją "trącając". Widać to wyraźnie na szczytówce, jednak ciężko takie "branie" zakończyć skutecznym zacięciem. W takiej sytuacji radzę na kilka sekund zwiększyć prędkość, a po chwili gwałtownie zwolnić. Taki manewr prawie zawsze skutkuje mocnym, gwałtownym atakiem.
Rybkę możemy uzbroić na kilka sposobów. Podstawową metodą jest założenie przynęty na specjalny trollingowy systemik, który nadaje przynęcie "woblerową" akcję. Drugim sposobem skutecznym, zwłaszcza w słoneczne dni lub flautę, jest przewleczenie linki przyponowej przez pyszczek martwej rybki aż do odbytu. Do końca przyponu przywiązujemy kotwiczkę, a jeden grot wbijamy w rybkę u podstawy pletwy odbytowej. Tak uzbrojona przynęta wygląda bardzo naturalnie. Dodatkowo od czasu do czau obraca się dookoła własnej osi, co skutecznie wabi drapieżniki.
To, czy danego dnia skuteczniejsze będą woblery czy martwe rybki, zależy od wielu czynników. Kluczową rolę odgrywa pogoda, wiatr lub jego brak, a co za tym idzie aktywność ryb. Jeśli ryby żerują dobrze, a powierzchnię jeziora łamią fale, radzę użyć woblerów. Ponieważ przynętami sztucznymi trollingujemy znacznie szybciej, mamy możliwość przeczesania dużo większych obszarów wody i łatwiej trafić wówczas na aktywne ryby. Przy mniejszej aktywności ryb oraz flaucie łatwiej skusić pstrąga za pomocą martwej rybki.
Aby maksymalnie zwiększyć skuteczność wybranego rodzaju przynęty musimy pamiętać o kilku podstawowych zasadach. W przypadku martwej ryby trollingujemy najwolniej jak się da, czyli tak, aby tylko nie "gasła" praca atraktora. W praktyce to około 3 km/h. Używając woblerów pływamy znacznie szybciej nawet 5-6 km/h. Utrudnia to pstrągowi odkrycie podstępu i wyzwala większa agresje. Choćby z tego powodu nie jestem zwolennikiem jednoczesnego używania przynęty sztucznej i naturalnej w przypadku łowienia na dwie wędki.
Sprawą kluczową jest doskonała znajomość wody oraz miejsc preferowanych przez kropkowane drapieżniki o tej porze roku. Obławianie tak ogromnego jeziora na „chybił-trafił” nie będzie zbyt dobrym pomysłem, choć niewykluczone, że i w ten sposób doczekamy się brania. Ja jednak nie lubię pozostawiać niczego przypadkowi i skupiam się na znanych, sprawdzonych miejscach oraz na ciągłym poszukiwaniu nowych, o podobnej charakterystyce. Wybieram miejsca dość głębokie o urozmaiconym dnie, jednak w pobliżu blatów oraz połaci mulistego dna. Takie miejsca skupiają jeszcze stada białorybu, a pstrąg mimo tego, że jest drapieżnikiem otwartej toni, rzadko oddala się od "stołówek", zwłaszcza teraz, kiedy wraz ze wzrastającą temperaturą wody ostro żeruje, aby odzyskać formę po niedawno odbytym tarle. Nie odpuszczam również stoków wysp oraz okolic kantów czy podwodnych "rowów”, a także głębokich przesmyków pomiędzy wyspami czy podwodnymi górkami.
Na przedwiośniu, czyli od początku sezonu do pierwszych dni marca, najczęściej szukamy feroksów nad tonią 15-25 metrową. Nie znaczy to jednak, że trzeba łowić aż tak głęboko! Nasze zestawy rzadko penetrują warstwy wody poniżej 10 metrów. Powodów jest kilka.
Przede wszystkim łowimy w pobliżu górek, garbów oraz blatów wznoszących się na głębokość 10, a czasem nawet 8 metrów pod powierzchnie wody. Zwiększenie głębokości prowadzenia przynęty zwiększa ryzyko zaczepu, z którego uwolnienie zestawu i jego ponowne właściwe „ustawienie” zabiera mnóstwo czasu. Biorąc pod uwagę zachowanie i sposób zerowania feroksa jako typowego drapieżnika toni, najczęściej nie ma sensu posyłać naszych zestawów przesadnie głęboko. Aby osiągnąć wspomniane 10 metrów, trzeba stosować dodatkowe obciążenie. Nierzadko, aby przekroczyć granicę 10 metrów, zmuszeni jesteśmy używać ciężarków o wadze niemal 100 g. Nie dodaje to finezji, a dodatkowe gramy niepotrzebnie obciążają cały zestaw czyniąc i tak ciężkie łowienie jeszcze bardziej topornym. I na koniec chyba najważniejszy powód - feroks to ryba, która zasługuje na najwyższy szacunek, więc holowanie okazu z głębin tylko niepotrzebnie naraża go na znaczny stres.
Kiedy już szczęśliwie wyholujemy upragnionego feroksa, taktujmy go z szacunkiem, czyli tak, aby wrócił do wody w jak najlepszej kondycji. Dzieki temu nie tylko my będziemy mieli szansę cieszyć się ze złowienia tej wspaniałej ryby!
W chwili pisania tego tekstu jesteśmy już tydzień po rozpoczęciu sezonu pstrągowego. W trakcie tych zaledwie kilku dni złowiliśmy już sporo pięknych pstrągów w przedziale 70-80 cm oraz kilka ryb pomiędzy 82 cm a 85 cm. Jakby tego było mało, Jacek w drugim dniu sezonu pobił swój rekord, łowiąc prawdziwego potwora o długości 93 cm i wadze nieco ponad 9,5 kilograma. A to dopiero początek!