fishingexplorers.com

Bajkowy tydzień

Szwecja, marzec 2018

Od kilkunastu lat sezon wędkarski w Skandynawii zaczynamy wiosną, a kończymy jesienią. Zima to czas oczekiwania, kompletowania sprzętu i odliczania dni do wiosny. Jednym słowem… nuda. Oczywiście można wyskoczyć na lód na Mazury, ale wiadomo jaka jest szansa na spotkanie z rybą na tamtejszych wodach. Tym bardziej jeżeli jeździmy rzadko i nie mamy namierzonych „megatajnych” jeziorek nieznanych nawet miejscowym „rybakom”… Jeżeli posiadamy wiaderko pieniędzy, możemy w zimę wybrać się na wędkowanie w cieplejsze rejony świata. Na szczęście jest też trzecia możliwość! Możemy po prostu pojechać na ryby do Szwecji. Szansa na dobre wyniki jest znacznie większa niż na naszych pojezierzach, a ceny atrakcyjne. Zimą nie potrzebujemy łodzi, właściciele często obniżają opłaty za wynajem domków, a i transport, czyli bilety promowe i przeloty, kosztują mniej niż w sezonie letnim.
Do zimowej wyprawy przymierzałem się od dawna, ale zawsze coś ważniejszego spychało te plany na następny sezon. W końcu postanowiłem, że trzeba spróbować. Udało się złożyć ciekawy program na połowę marca 2018. Postanowiliśmy pojechać w cztery osoby i jako, że miał to być pierwszy wyjazd do Szwecji w zimę, wybraliśmy podróż autem, a nie samolot. Podczas tygodniowego pobytu mieliśmy odwiedzić kilka jezior w środkowej części Szwecji.
Już podróż promem okazała się bardzo przyjemna, bo na pokładzie było kilkukrotnie mniej ludzi niż w sezonie. Można było spokojnie zjeść posiłek i napić się piwa, a w nocy nie budziły nas wesołe okrzyki wracających nad ranem z dyskoteki pasażerów. Oczywiście trochę przesadzam, ponieważ w sezonie rejs promem nie jest żadną udręką, ale różnica w komforcie płynięcia była znacząca. Wypoczęci ruszyliśmy rano z Karlskrony i już po 750 kilometrach byliśmy na miejscu. Nie będę oczywiście opisywał dziewięciogodzinnej podróży autem. Napiszę tylko, że te „kilka” kilometrów nie ma żadnego znaczenia biorąc pod uwagę magię jaka przywitała nas po przyjeździe na miejsce.
Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć masa białego puchu. Prawdziwie białego, a nie takiego, który godzinę po spadnięciu zamienia się w szary. Śnieg w Szwecji w tym sezonie dopisał, ba było go kilkanaście razy więcej niż zazwyczaj. Zyskał na tym klimat pobytu i nasze zdjęcia, ale niestety nadmiar śniegu mocno utrudniał poruszanie się po jeziorach. Nawet chodzenie przysparzało nam nie lada problemów. Gdyby nie pomysłowość przewodników (wyjeżdżali nam ścieżki, po których dało się chodzić, skuterem śnieżnym) byłoby jeszcze trudniej. Dodatkowo, pod śniegiem często było też sporo wody, a dopiero poniżej gruba nawet na 70 centymetrów pokrywa lodowa. No cóż, chciałby się powiedzieć, zawsze coś… Następnym razem na pewno trafimy na lepsze warunki, bo taka zima jak w tym roku zdarza się tu raz na kilkanaście lat. Na szczęście pogoda dopisała i poza jednym dniem kiedy mocno wiało i przeszła mała burza śnieżna, mieliśmy przepiękne słońce.
Przechodząc do meritum, czyli samego wędkowania. Spędziliśmy 6 pełnych dni na 4 różnych jeziorach w środkowej Szwecji. Poza jednym szczupakiem, który połakomił się na fińską „poziomkę”, reszta wzięła na żywą płoć. To najskuteczniejsza metoda na zębate drapieżniki zimą. Tu niezwykle pomogli nam przewodnicy, ponieważ wcześniej nie mieliśmy okazji spróbować takiego łowienia. Przez pierwsze cztery dni ryby brały bardzo słabo. Na szczęście nie zraziliśmy się i w drugiej części pobytu „esoxy” zrekompensowały nam wolny początek. Udało się złowić dwie ryby ponadmetrowe (102 cm i 104 cm) kilka sztuk 90+ oraz 80+. Niestety, nie dopisały okonie, mimo tego, że z uporem maniaka przedzierałem się przez śnieżne zaspy i wierciłem nowe dziury. „Pasiaki” podnosiły się do przynęt, żeby za chwilę wrócić i przykleić się do dna. Oczywiście przechytrzyliśmy kilkanaście sztuk, ale apetyty było dużo większe. Wiem, że łowiliśmy na jeziorach z bardzo dużą populacją grubego okonia, więc po prostu za rok będzie trzeba wrócić i spróbować ponownie.
Nie złowiliśmy tylu ryb ilu się spodziewaliśmy, ale bawiliśmy się świetnie. Pogoda, krajobrazy, atmosfera i brak presji wyniku (która często przeszkadza w sezonie wiosenno-jesiennym), to wszystko sprawiło, że wyprawa się po prostu bardzo udała. Poza tym to nowe doświadczenie i za rok będzie łatwiej. Bo oczywiście w przyszłą zimę też jedziemy na lód do Szwecji :-)
Mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę oddadzą klimat, jaki zastaliśmy na miejscu.
Zapraszam też do obejrzenia krótkiego filmu z naszej wyprawy:

Autor reportażu: Tomek Wieczorek