fishingexplorers.com

Spinnigowe żniwa

Wędkarska impresja – Szwecja (listopad 2013)

Koniec sierpnia to nie zawsze najlepszy okres na spinnigowe łowy w naszej szerokości geograficznej. Wprawdzie żerują już dobrze okonie, późnym wieczorem można złowić ładnego sandacza, jednak prawdziwe brania zaczynają się dopiero jak woda zacznie się gwałtownie schładzać za sprawą zimnych wrześniowych nocy. Gdy wyjeżdżaliśmy w tym okresie do Szwecji, dochodziły do nas mało pozytywne informacje o wynikach wędkarskich. Wszyscy powtarzali jednogłośnie, że za kiepskie żerowanie drapieżników odpowiada bardzo ciepła (20-21 stopni Celsjusza) woda, której kolor przypomina zupę ogórkową.

Udany rekonensans

My jednak, niezrażeni wynikami kolegów, zapięliśmy na hak firmowego Bustera L-kę i ruszyliśmy w kierunku Gdyni na prom. Następnego dnia w godzinach popołudniowych zajeżdżamy na miejsce. Pomimo zmęczenia trudami podróży, udaje nam się jeszcze zwodować łódkę i wypłynąć na kilkugodzinny rekonesans. Nasze łowisko to typowe szwedzkie jezioro, z licznymi wysepkami, półwyspami i zatoczkami. Widać, że lodowiec mocno się tu napracował - wszędzie skały i kamienie. Po odpaleniu echosondy okazało się, że woda podobnie jak w Polsce ma temperaturę 20 stopni Celsjusza i jeszcze kwitnie. Dzięki dobrej znajomości wody przez Adama, na pierwszą miejscówkę napłynęliśmy bardzo precyzyjnie. Była to rozległa podwodna górka, której szczyt sięgał półtora metra pod powierzchnię wody. Ustawiliśmy się na siedmiu metrach tak aby rzucać na szczyt i skokami prowadzić gumy do łodzi. Oddajemy po kilkanaście rzutów, brań jednak nie ma. Czyżby za ciepła woda? Wcześniej łowiono tu piękne okonie. Adam podejmuje szybką decyzję o zmianie miejscówki. Tym razem ustawiamy się nad podwodnym garbem, dno jest wszędzie bardzo twarde, a głębokość mocno skacze: od siedmiu metrów u podnóża, poprzez cztery na półce, aż po półtora metra na szczycie. Jak się później okaże, będzie to jedna z naszych ulubionych miejscówek, którą będziemy regularnie odwiedzać do końca naszego pobytu. W ruch idą gumy; Mamba, Reno Killer, Lunatic w kolorach super yellow i yellow fluo. Brania są od razu, łowimy głównie spore okonie. Spod trzcinki Adam zacina szczupaka - takiego na oko 70 cm, który spada przy łodzi. Ryby są wszędzie, naszym łupem padają okonie od 28 do 37 cm. Jest ich naprawdę dużo, zdarzają się momenty, podczas których jednocześnie we trzech holujemy po ładnym garbusie.

Wędkarstwo
Gruba niespodzianka

Kolejny dzień rozpoczynamy obfitym śniadaniem. Na wodzie jesteśmy około godziny dziewiątej. Kierujemy się prosto na okoniowe "bankówki", na które trafiamy bez pudła. Tym razem na naszych zestawach wiszą nieco większe przynęty: 10 i 12,5 centymetrowe gumy z serii Mamba, Reno Killer i Fatty. Już po kilku rzutach wiemy, że okonie żerują bardzo agresywnie. Często z pyska wystaje tylko czubek główki jigowej. Brania nastepują głównie w opadzie i podczas podbicia. Działają jaskrawe kolory z perłą na czele. O dziwo, wcześniej zabójczo skuteczny kolor motor oil tym razem nie daje żadnych efektów.

Wykonuję kolejny rzut z myślą o złowieniu okonia czterdziestaka i czekam aż przynęta opdanie do dna. Po gwałtownym podbiciu czuję stanowcze przytrzymanie oraz znacznie większy opór niż dotychczas... Nadmienię, że mój zestaw to delikatny, pstrągowo-okoniowy Dragon Moderate do 12 gramów oraz plecionka Ultra 8X Nano o średnicy 0,08 mm. Ryba z początku dosyć łatwo daje się doholować do łodzi i dopiero po łyknięciu powietrza pokazuje na ją stać. To metrowy szczupak z okoniowej górki. Hamulec gra nieustannie, zrywy są tak gwałtowne, że szczytówka sama wchodzi pod wodę a kij gnie się po samą rękojeść. Ryba jest delikatnie zapięta i gdyby nie progresywne, głębokie ugięcie mojej wędki, z pewnością cała zabawa skończyłaby się dużo szybciej wypięciem ryby. Hol kończy się jednak pewnym chwytem pod pokrywę skrzelową, wykonanym przez Adama. 101-centymetrowy "mięsień" zostaje sfotografowany i wypuszczony do wody. Z uwagi na stosunkowo długi hol na delikatnym zestawie niezbędna jest krótka reanimacja w wodzie.

Wędkarstwo
Zawsze warto potrollować...

Żniwa okoniowe sięgają zenitu, co sprawia, że stajemy się bardziej wybredni i selektywni. Zaczynamy używać większych przynęt i standardem staje się 15 cm Mamba uzbrojona 15 gramowym Speedem w rozmiarze 6/0. W międzyczasie, zmieniając miejscówkę, staramy się trollingować. Celem jest przede wszystkim jak najlepsze poznanie topografii jeziora, ale przy okazji liczymy na ładnego zębacza.

Trolling okazał się strzałem w dziesiątkę. Zaczynamy łowić szczupaki oraz udaje się wytypować kolejne miejscówki. Pięknym zakończeniem dnia staje się szczupak o długości 106 cm złowiony podczas drogi powrotnej do przystani. Szczupak walnął w Executora 12cm w kolorze HP, który obok Mamby 15 cm i gumy o której napiszę w dalszej części dołączył do zacnego grona naszych top killerów.

Zjeżdżając z łowiska spotykamy po drodze ogromne ilości zwierzyny płowej, głównie danieli i saren a także przeżywamy bliskie spotkanie z łosiem. Zwierzęta zachowują się beztrosko, specjalnie nie uciekają przed ludźmi, pewnie nie zdają sobie sprawy, że za chwilę rozpoczęcie sezonu polowań.

W kolejnych dniach nastawiamy się na sandacze z przerwami na trolling. W trollingu łowimy głównie szczupaki. Ryby mierzą od 70 cm do 98 cm. Trollingowym przyłowem są okonie i z rzadka sandacze. Bezsprzecznie najskuteczniejszymi przynętami w trollingu okazały się: wspomniany wcześniej Salmo Executor 12 cm HP oraz Salmo Whacky.

Wędkarstwo
Wreszcie są sandacze!

Przełom w szukaniu sandaczowej miejscówki nadchodzi trzeciego dnia łowienia. Dostajemy tak zwany cynk od miejscowego przewodnika, który w zamian zostaje szczodrze obdarowany nowymi zapachowymi gumami V-lures. Taki uczciwy deal. Już pierwsze napłynięcie pokazuje, że miejsce jest godne uwagi. Echosonda rysuje twardy, podniesiony blat otoczony miękkim dnem. Łowimy na sześciu metrach, dookoła nas głębokości kształtują się od 8 do 9 metrów. Po kilku rzutach wiemy, że dno na blacie jest bardzo twarde - sama skała i kamienie. Roman pierwszy holuje sandacza, następnie Adam, tradycyjnie na 15-centymetrową Mambę zapina sandacza ponad 60 cm. Romek łowi sandacza za sandaczem, Adam mu wtóruje, a ja zaliczam kilka spadów. Po kolejnym spadzie przyszła chwila refleksji z mojej strony, łyk zimnego piwa i zmiana koncepcji łowienia. W rękę biorę mocniejszy zestaw złożony z wędziska Team Dragon 18-42g, kołowrotka Dragon Ultima II w rozmiarze 35 z nawiniętą plecionką Toray HM 8X Forte 0,16 mm. Do tego zakładam 8-calową gumę Jerky zbrojną na 15-gramowej główce i haku 10/0 SPEED HD. Po krótkiej chwili okazuje się, że zmiana koncepcji była słuszna. Teraz ja holuję sandacza za sandaczem z tą różnicą, że moje ryby są wyraźnie większe od ryb kolegów. Mętnookie połykają głęboko 20 centymetrową gumę, brania są bardzo agresywne, często przy samej łodzi. Ważne aby gwałtowne branie skwitować równie gwałtownym zacięciem.

Wędkarstwo
Czemu zniknęły?

Roman widząc co się dzieje, szybko zmienia swojego ripperka na największego Jerkiego. Tu właśnie kończy się nasza ewolucja w doborze wielkości przynęty; zaczęliśmy gumkami o długości 10 cm a skończyliśmy na 20 centymetrach. W końcu przychodzi taki moment, że na sandaczowej górce robi się cisza, kończą się brania, sandacze albo odpłynęły, albo przestały żerować. Szybko przekonujemy się co może być przyczyną. Po chwili na mojej wędce melduje się metrowy szczupak i pięknie pozuje do zdjęcia. Tego samego dnia wieczorem znajdujemy kolejną miejscówkę, którą jest wejście do dużej zatoki. Ustawiamy się na łagodnym stoku, dość płytkiej, około 3-metrowej wodzie. Wyraźnie czuć na szybkich i czułych wędkach jak główka jigowa stuka o kamienie. Ja z Romanem na zestawach mamy tzw. standard, czyli Jerky 20 cm, Adam łowi konsekwentnie na Mambę. Gdy rozgladamy się dookoła, spotrzegamy, że woda żyje. Słychać powierzchniowy żer dużych drapieżników.

Adam łowi kolejno 2 sandacze pod 70 cm oraz największego okonia wyprawy mierzącego równe 40 cm. Ja tradycyjnie zmagam się z około metrowym szczupakiem, który tym razem został potraktowany siłowym i krótkim holem, za co w akcie zemsty pogryzł mi palce. To już mój ostatni dzień łowienia. Romek z Adamem będą jeszcze łowić jeden dzień. Po moim zejściu z łodzi jednogłośnie stwierdzili, że teraz w końcu i oni zaczną łowić okazy. Do tej pory wszystkie największe szczupaki były moje. No i faktycznie następnego dnia padają dwa największe sandacze wyprawy: Adam złowił grubą dziewiędziesiątkę o wadze ponad 8 kg, natomiast sandacz Romana mierzył 80 cm.

Wędkarstwo
Aby brały, muszą być

Na koniec dodam, że wszystkie ryby wróciły do wody. Z uwagi na wysoką temperaturę powietrza, niektóre szczupaki musiały być natleniane pod wodą, na szczęście wszystkie odpłynęły pewnie o własnych siłach. Uważam, że kluczowym etapem przy obchodzeniu się z rybą jest pewny chwyt pod skrzela Wtedy nie obija się ona w łódce, grzecznie pozuje do zdjęcia i daje się delikatnie wypuścić. Tutaj nieocenione okazało się duże doświadczenia Adama, który sprawnie chwytał wszystkie duże szczupaki. Po tych głębszych, jak i tych bardziej powierzchownych refleksjach stwierdziliśmy, że jak ryba jest w wodzie to... bierze. Wysoka temperatura wody, pełna lampa czy skoki ciśnienia to najlepsze tłumaczenia na bezrybnych wodach.

Szwecja, listopad 2013
Maciej Gałgański

Zaczęło się od okoni
Wędkarstwo