WĘDKARSTWO • PODRÓŻE • PRZYRODA • DOBRA KUCHNIA I TRUNKI
Szwecja - Norwegia, czerwiec 2015
Tak udanych wyjazdów jak ten, życzę każdemu wędkarzowi! Dwa tygodnie nieprzerwanych połowów, dobre brania, świetne towarzystwo. Moje wyprawy na północ Skandynawii są już coroczną tradycją – bez nich trudno mi sobie wyobrazić wędkarski czerwiec.
Ta wyprawa składała się właściwie z dwóch autonomicznych elementów. Pierwszy tydzień spędziłem wraz z Michałem Pszczołą w Laponii, a konkretnie na znakomitych łowiskach w rejonie miasta Arvidsjaur – u naszego przyjaciela Sonny’ego. Świetne wyniki zanotowaliśmy praktycznie na wszystkich wodach, gdzie łowiliśmy, a było ich niemało.
Dwa dni spędziliśmy na paliach na trzech różnych jeziorkach, dwa na słynnym szczupakowym „bagnie”, również dwa na jednym z jezior leśnych zasobnych w szczupaki i okonie, a jeden na spływie rzeką, który był naprawdę piękną wędkarską przygodą w otoczeniu dziewiczej lapońskiej przyrody. I choć padł tylko jeden „pike”, który miał więcej niż magiczny metr długości (Michał!), to sporo innych przekraczało z nawiązką 90 cm, co już każe zaliczyć je do ligi wybitnie cennych wędkarskich trofeów.
Drugi tydzień to pobyt w Norwegii na półwyspie Hakonset, dokąd pojechałem w towarzystwie sześcioosobowej grupy kolegów. Przybyła ona z Polski samochodem i odebrała mnie z Arvidsjaur. Natomiast Michał wrócił do kraju samolotem SAS (z przesiadkę w Sztokholmie). To był również świetny czas. Skupiliśmy się na połowach dorszy na lekki (jak na wędkarstwo morskie) sprzęt metodą spinningu. Łowiliśmy je na 20-40 metrach głębokości, a przynęty rzadko przekraczały 100 gramów wagi (zazwyczaj miały 30-75 g!). Największy dorsz złowiony przez Sławka Smółkę miał 11 kg masy, kilka innych było w granicach 10 kg, a większość pozostałych mieściła się w przedziale 2-6 kg.
Ilość brań i liczba wyholowanych ryb była tak duża, że przestaliśmy w pewnym momencie liczyć. W ogóle udało nam się zaliczyć wiele gatunków – poza dorszem również czarniaka, plamiaka, rdzawca, brosmę, karmazyna i makrelę, a nawet potężnego halibuta. Jeśli chodzi o tego ostatniego, dwa wyholowane egzemplarze miały odpowiednio 7 i 10 kilo, ale największy, który spiął się z haka Sławkowi Smółce już niedaleko łodzi, miał na oko około 20 kg. Zważywszy, że dla większości uczestników był to pierwszy wyjazd do Norwegii, trzeba uznać te wyniki za bardzo dobre. A zgromadzone doświadczenia na pewno zaprocentują w przyszłości nowymi, jeszcze lepszymi rekordami.
Na koniec muszę podkreślić pewne spostrzeżenie: otóż standard usług turystyki wędkarskiej w Norwegii wprawił moch kolegów w niemały szok (in plus oczywiście). Mieliśmy do dyspozycji doskonałe, szybkie i bezpieczne łodzie z elektroniką pokładową, wygodne zakwaterowanie w domku z tarasem przy samym brzegu malowniczego fiordu, miejsca do sprawiania ryb z bieżącą wodą i wygodnymi stołami, chłodnię z zamrażarkami w osobnym budynku, specjalny schowek na kombinezony i sprzęt wędkarski, a na koniec dostarczono nam specjalne styropianowe skrzynki na filety, które pozwoliły zamrożonym rybom przetrwać w nienaruszonym stanie dwudniową podróż do Polski. Dla kogoś, kto jest już na którejś tam kolejnej wyprawie do kraju Wikingów, jak ja - nie jest to nic nowego, ale dla „norweskich debiutantów” na pewno tak!
A więc kolejna skandynawska wyprawa już niestety za nami. Ale białe noce, piękne widoki i wielkie ryby pozostaną na pewno na długo w pamięci jej uczestników. Tak jak niniejszy reportaż, który zawsze będzie można obejrzeć, choć na krótko powracając do przeżytych razem pięknych chwil.
Autor reportażu: Piotr Motyka
CZĘŚĆ 1 - LAPONIA
CZĘŚĆ 2 - NORWEGIA