Rok spotkał się ze mną o 8.00 wypił obowiązkową poranną kawę i pojechaliśmy na odcinek specjalny "trophy part" do miasteczka Spodnja Idrija. Gdy dojechaliśmy na miejsce, Rok powiedział ni z gruszki ni z pietruszki bardzo pewnym głosem: "Now let's catch a big marmorata!"
Kiedy zapytałem "Jak to? Tak po prostu pójdziemy i złowimy?", pewny siebie gajd uśmiechnął się tylko i ruszył nad wodę. Ja podążyłem jego śladem. Rok ma swoje tajne miejscówki, nie lubi łatwo dostępnych fragmentów rzeki. Często maszerowaliśmy po kilka kilometrów wzdłuż Idrijcy, skacząc co chwila po głazach jak Janosik na Dunajcu, aby dotrzeć na mocno zakonspirowaną "bankówkę". Tak było i tym razem. Jeżeli sukces mierzy się trudnością drogi, która do niego prowadzi, to spodziewałem się rekordowego okazu. I nie pomyliłem się.
Rok widzi wszystkie ryby w rzece. Ja mimo nienajgorszego wzroku i topowych okularów Costa del Mar o polaryzacji 580 o takiej umiejętności mogę tylko pomarzyć. Kiedy jednak stanęliśmy obaj na dosyć wysokim głazie wystającym w połowie ponad lustro wody, od razu dojrzałem z góry duży, długi cień, stojący niemal nieruchomo w szybkim nurcie rzeki.
"To duża marmorata, naprawdę duża - powiedział Rok klękając na kamieniu i jednocześnie ściągając mnie w dół do tej samej pozycji. Jakby ryba nas zobaczyła, zniknęłaby od razu pod kamieniami i byłoby, mówiąc potocznie, pozamiatane. Rok wyjął szybko ze swojego magicznego pudełka małą nimfę ze sporą ciężką główką, która miała szybko tonąć w bystrzu i dać się poprowadzić tuż przed pyskiem wielkiego bałkańskiego salmonida.
Myślałem, że to zaczepZ przygotowanym zestawem krótkiej nimfy, pozostając w przedziwnej półklęczącej pozycji z wyciągniętą prawą ręką, zacząłem rzucać. Pierwsze, drugie i co najmniej trzydzieści kolejnych, precyzyjnych przeprowadzeń przynęty nie dało żadnych rezultatów. Zacząłem rzucać już automatycznie, bez specjalnych emocji, które wraz wiarą w powodzenie uchodziły ze mnie z każdą kolejną próbą. Mój przewodnik wtrącił, że jego zdaniem prędzej czy później ryba weźmie - nawet tak jakby od niechcenia, ale weźmie. Nie wierzyłem mu, bo wydawało się to niemożliwe...
Nagle poczułem zaczep. Pomyślałem, że może za długo przytrzymałem nimfę w nurcie i zahaczyłem o głaz pod nami. Ale nie. To ryba! Krótka, 8,6-stopowa "piątka" wygięła się przyjemnie i zaczęła pracować na granicy wytrzymałości. Jakież to piękne uczucie! Zerwaliśmy się obaj na równe nogi i zaczęliśmy kombinować co dalej, bo zabawa dopiero się zaczęła. Pstrągi marmurkowe na początku holu nie szaleją, stają w nurcie delikatnie pompując góra-dół. Tak było i w tym przypadku. Ryba zachowywała się jakby nie miała pojęcia że jest na haku. To typowe dla dużych okazów.
Pomimo w miarę spokojnego początku walka była naprawdę emocjonująca. Współpraca przewodnika z wędkarzem układała się wzorowo: Rok przez cały czas kontrolował sytuację, odsuwając zwalone do wody gałęzie, ograniczając ryzyko przypadkowego zaplątania się zestawu. Kilkakrotnie przekładał linkę nad głazami znajdującymi się w wodzie. Ryba dalej trzymała sie nurtu, lecz dodatkowo szukała ucieczki pod wodne przeszkody, z którymi tak dzielnie walczył Rok. Po około 15 minutach holu ryba wpłynęła na spokojniejszą wodę przy brzegu, wbijając się pod wielki głaz, przypadkowo zupełnie odcinając sobie jakąkolwiek możliwość ucieczki. Rok wykorzystał ten moment genialnie - praktycznie nurkując w lodowatej wodzie krótkim pstrągowym podbierakiem podebrał okaz, nie ukrywając w tym końcowym momencie ogromnej radości spełnionego gajda.
Słoweński przyjaciel stał do mnie tyłem. Nie widziałem jeszcze ryby od momentu, kiedy była jedynie cieniem w wartkim nurcie. Kiedy przemoczony do ostatniej nitki i ociekający jeszcze wodą odwrócił się wraz z rybą, nie mogłem uwierzyć - pstrąg był dwa razy większy od podbieraka! Jak on to zrobił? Nie wiem i szczerze mówiąc wtedy zupełnie mnie to nie interesowało. Najważniejsza była świadomość, że oto mam gigantyczną, wyśnioną marmoratę. Byłem bardzo, bardzo szczęśliwy. Po krótkiej sesji zdjęciowej i szczegółowych pomiarach ryba wróciła do wody. Ich wynik powalał z nóg: 80 centymetrów i 7,5kg wagi!
Rok, który w dzielnej walce zniszczył swój podbierak, z nie ukrywaną dumą stwierdził:
"You are done for today"!
“Co, że ja mam dosyć na dzisiaj? Ja? Przecież jest dopiero dwunasta? Jeszcze 8 godzin łowienia przed nami... No dobra, niech ci będzie, chodźmy na lunch” – odpowiedziałem przekomarzając się trochę dla zasady.
Dopiero po kilkunastu minutach dotarł do nas ból poobijanych o głazy piszczeli, nieodczuwalny do tej pory, dzięki zastrzykom adrenaliny w najwyższych możliwych dawkach. A woda w woderach zaczęła przeszkadzać jeszcze później... Takie wspaniałe przeżycia cementują przyjaźń, myślę że tak jest i w naszym przypadku. Następnego dnia Rok powiedział, że po braniu ryby był zdrowo przestraszony. Po prostu bał się, że nie damy temu olbrzymowi rady i będzie mnie musiał pocieszać przez cały pobyt. Na szczęście tak się nie stało, bo nastąpił splot szczęśliwych zdarzeń. Gdyby ryba na dobre zabrała się do ucieczki i nie wpłynęła nieopatrznie za kamień, nie mielibyśmy pewnie żadnych szans.
Nad Idrijcę wrócę zawsze z wielka ochotą. Zresztą tak wiele rzek w Słowenii mnie zachwyca… No cóż, powiem szczerze, że kocham ten kraj!
Sp. Idrija, kwiecień 2010