fishingexplorers.com

Reklama


Tryptyk o Północy
- część 1 Muonio

Skandynawia, jakiej nie znacie

Północ Skandynawii to kraina, która z roku na rok wciąga mnie coraz bardziej. „Księżycowość” tundrowych pustkowi, surowość pagórkowatych płaskowyżów i jasność niekończącego się dnia – to wszystko sprawia, że czuję się, jakbym nie był w Europie, a gdzieś na końcu świata. Tam znajduję miejsca absolutnie odludne, a pełne ryb wody darzą mnie przygodą, o jakiej marzyłem od czasu, kiedy wziąłem do ręki swą pierwszą bambusową wędkę. Laponia nie jest kapryśna, jak wiele innych miejsc, jej ryby biorą pewnie i bez ceregieli. Nie trzeba stosować przebiegłych forteli, pajęczo cienkiej żyłki, ani mikroskopijnych gum, można za to śmiało wyjąć z pudełka największy model majowej jętki. Szumiący potok, ognisko, nad nim czajnik z bulgoczącą wodą… A wokół wszechogarniająca cisza. Jestem sam na sam z przyrodą, odpoczywam, rozmawiam ze sobą i snuję swoje prywatne rozważania. Moje serce przepełnia radość. W takich momentach czuję, że żyję pełnią życia, że rwę chwile mojego szczęścia pełnymi garściami. Ta Laponia to dla nas wielki dar – przecież mamy do niej z Polski tak blisko. Warto z tego korzystać!
Lubię jeździć do Finlandii. Lubię Via Baltica i obrazy, jakie można zobaczyć tam za szybą samochodu: głęboką zieleń litewskich łąk, sosnowy las, piaszczyste plaże koło Rygi, lubię wreszcie średniowieczną starówkę estońskiego Tallinna. No i samą Finlandię: spokojną, jakby senną, dobrze uporządkowaną, tam gdzie trzeba tradycyjną, gdzie indziej znów ultranowoczesną - każda wizyta w tym kraju była dla mnie wielką przygodą. Spotykałem tam świetnych, serdecznych ludzi, łowiłem mnóstwo ryb, podziwiałem piękno przyrody.
Jednak tym razem trasa naszej wyprawy wiodła na Daleką Północ. Ten rejon Finlandii nie był mi dobrze znany, wcześniej bywałem tam tylko przejazdem w drodze do innych państw. Towarzyszył mi zatem ten sympatyczny dreszczyk emocji, który wyzwala się zawsze, gdy przed nami całkiem NOWA PRZYGODA. No i te ryby! W planie mieliśmy łowienie na tundrowych pustkowiach, gdzie podobno żyje dużo pstrągów i lipieni. W miejscach tak odludnych, że dotrzeć tam można tylko małym wodnopłatem.

Autor reportażu: Piotr Motyka





Dzień pierwszy

Z Warszawy wyruszyliśmy z wielkimi nadziejami w trzyosobowej grupce – razem ze mną starzy dobrzy kompani: Zenek Grabowski i Rafał Kowalczyk. Droga do Tallinna upłynęła nam szybko, po drodze zatrzymaliśmy się tylko raz na posiłek. Litewskie cepeliny smakowały całkiem, całkiem...
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Późnym wieczorem dotarliśmy do Tallinna, który przywitał nas deszczem. Trochę trudu kosztowało nas znalezienie biura firmy wynajmującej nam apartament, gdyż samochodowy GPS wyraźnie zgłupiał i uparcie kierował nas na zakazy wjazdu. Chyba wiele staromiejskich uliczek przekształcono ostatnio w jednokierunkowe… No, ale w końcu udało nam się znaleźć drogę i poszukiwane biuro. Tam wypełniliśmy kwestionariusz meldunkowy i otrzymaliśmy klucze do mieszkania. Około 23.00 dotarliśmy wreszcie do naszego apartamentu, który mieścił się w starej kamieniczce w centrum tallińskiej starówki. Było to imponujące wielopokojowe mieszkanie z trzema sypialniami i olbrzymim salonem. Cena niższa niż za hotel, tak więc skwapliwie zachowałem ten kontakt na przyszłość.
Wędkarstwo
Pozostał nam jeszcze jeden uciążliwy obowiązek – odstawić samochód na parking, który znajdował się ok. 400 metrów od domu. Wyruszyliśmy wiec w drogę z Rafałem i po kilku minutach znaleźliśmy duży piętrowy garaż z całodobową ochroną. W drodze powrotnej, którą pokonaliśmy spacerem, mogliśmy podziwiać rozświetlony, bawiący się na całego Tallin. Ilość klubów nocnych i barów mijanych przez nas po drodze, a także słyszane wszędzie wokół słowa wypowiadane raz po angielsku, raz po francusku czy włosku, to wszystko świadczyło o wielkiej popularności stolicy Estonii wśród młodzieży z Zachodu. Alkohol lać się musiał strumieniami. I tylko siąpiący deszczyk przeszkadzał nam nieco w obserwowaniu jakże ciekawego nocnego oblicza tej spokojnej za dnia nadbałtyckiej metropolii.

Dzień drugi

Noc przespaliśmy twardym snem zmęczonych ludzi, a rano zeszliśmy na śniadanie, serwowane w małej kawiarence. Dodało nam sił i wprawiło w dobry humor.
Wędkarstwo
Potem postanowiliśmy poświęcić kilka godzin na zwiedzanie miasta. Nasz prom odchodził dopiero o 16.00, czasu było więc sporo. Program zwiedzania obejmował w zasadzie tylko spacer po starówce i zaliczenie kilku punktów widokowych, a także wejście na słynną wieżę Kiek in de Kök. Tallin (dawniej Rewal) jest pięknym miastem z hanzeatycką kupiecką przeszłością, zbudowanym głównie przez osadników z Niemiec. Mimo, że nie uniknął wojennych zniszczeń, jego starówka z kolorowymi kamieniczkami, zabytkowymi kościołami i systemem wież obronnych wygląda dziś bardzo efektownie i na pewno zaliczana być musi do najciekawszych w Europie.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Spacer zakończyliśmy w restauracji „Olde Hansa”, zlokalizowanej nieopodal rynku. Utrzymana w stylu historycznej oberży oferuje dania tradycyjnej lokalnej kuchni, a także niezłe piwo z własnego rzemieślniczego browaru. Ja nie próbowałem, bo w Estonii za kółkiem „limit zero”, ale koledzy nie omieszkali.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Punktualnie o czwartej zameldowaliśmy się na pokładzie szybkiego promu, kursującego wahadłowo pomiędzy Tallinnem, a Helsinkami. Prawie całą podróż spędziliśmy z Zenkiem w sklepie, robiąc zakupy na nadchodzące dwa tygodnie :-), a także wybierając upominki z przeznaczeniem do przywiezienia do kraju. Do Helsinek przybyliśmy o 18.00. Dalsza droga do naszego pierwszego celu – małego miasteczka Joroinen, przebiegła bez żadnych zakłóceń i po czterech godzinach zameldowaliśmy się na miejscu.
Niby cel, ale w zasadzie tylko dwudniowy przystanek po drodze. Miejsce, które odwiedzałem z wielkim sentymentem, gdyż wcześniej bawiłem tu na rybach dwukrotnie – w 2003 i 2004 roku. Za każdym razem udawało się złowić masę szczupaków w rozmiarach od kilograma do siedmiu, z przewagą takich „dwukilówek”, co stanowiło doskonałą skądinąd przeciętną. Pamiętam też świetnie kilkugodzinny wypad na znajdujące się nieopodal leśne bystrze (po fińsku „koski”), gdzie trafiłem swój pstrągowy „dzień konia”. Siedem dzikich potokowców, z których trzy największe miały odpowiednio: 47, 48 i 53 centymetry, było źródłem trudnych do opisania emocji. Jeszcze większa jak mi się zdaje ryba nie dała się niestety utrzymać w pobliżu mojego stanowiska i odjechała w siną dal, wysnuwając ze 30 metrów żyłki. Pomógł jej w tym uciąg rzeki, dlatego kwestia utrzymania pstrąga gdzieś blisko była kluczowa. Po wejściu w szypoty szalejący na moim zestawie potok przetarł żyłkę o kamień i poszedł sobie, pozostawiając mnie z uczuciem ogromnego niedosytu. Takie to pstrągi mieszkają w Finlandii.
Ale to wszystko historia, teraz trzeba było wracać do rzeczywistości. Przywitaliśmy się serdecznie z naszymi gospodarzami i zlustrowaliśmy naszą bazę na kolejne trzy noce. To nowa inwestycja naszego znajomego, dawniej mieszkałem w innym miejscu. Trzeba przyznać, że wszystko świetnie zaplanowane i nie gorzej wykonane. Drewniany domek z dwoma apartamentami położony był na samym brzegu jeziora. Obok niego drugi budynek z kuchnią i sauną, do tego własna przystań, pomost z zadaszonym grillem, łodzie. Nie jest to jakaś wypasiona rezydencja, ale zupełnie wystarczające miejsce na beztroski urlop dla ludzi, którzy kochają jeziora i las. Atmosfera taka trochę „mazurska”, otoczenie i widoki też. Wypakowaliśmy się, kolacja i czym prędzej w przysłowiowe „kimono”. Kolejnego dnia miały nas czekać pierwsze wędkarskie emocje.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo

Dzień trzeci

Rano wypłynęliśmy na jezioro dwiema łodziami – ja z Rafałem, Zenuś sam. Byłem bardzo ciekaw, czy ryby będą brały tak jak dawniej i czy w tych samych miejscach. Po godzinie miałem już odpowiedź: najlepsze miejscówki w pobliżu przystani przelecieliśmy „na pusto”. Świetną wiosenną zatokę, gdzie kiedyś łowiłem każdego dnia 5-10 ryb, też. Wreszcie znacznie głębszy kanałek łączący dwa jeziora, gdzie zawsze trolling przynosił jakieś owoce - i tutaj również rozczarowanie. Co jest? – myślałem nerwowo. Może później się obudzą…
Popłynęliśmy więc z Rafałem na kolejne połączenie jezior (wokół Joroinen jest ich kilka) przy mostku, gdzie siedmiometrowy dół krył zawsze okazy szczupaków, a twarde dno dawało też nadzieję na brania sandaczy. No i nie pomyliliśmy się. Już pierwszy opad przyniósł Rafałowi półmetrowego sandacza, którego jednak stracił przez gapiostwo przy odhaczaniu. Ryba wyrwała mu się z rąk i chlup do wody! Nawet nie zrobiliśmy zdjęcia, nie mówiąc już o tym, że na kolację zaplanowana była tego dnia rybna uczta. No, a sandacz to sandacz, z jeziorowych ryb lepszy od niego chyba tylko okoń. Ten mógł zdecydowanie iść do siatki, bo w Finlandii taka sztuka ma już grubo więcej od wymiaru (37 cm).
Wędkarstwo
Naiwna prognoza Rafała „zaraz będzie następny” spełniła się tylko o tyle, że rzeczywiście wyjął po kwadransie jeszcze jedną mętnooką rybę, która była jednak zdecydowanie za mała dla naszych kulinarnych planów. Kolejne pół godziny minęło na bezowocnym obstukiwaniu dna i zrywaniu cennych kogutów (był jakiś jeden cholernie upierdliwy zaczep!). Spuściliśmy więc nosy na kwintę i postanowiliśmy poszukać ryb w innych miejscach.
Pływaliśmy, szukaliśmy, aż wreszcie w jednej z zatok na zachodnim końcu jeziora, przy pasie ciekawych rzadkich trzcin, rozwiązał się worek z braniami. Trafiliśmy na zgrupowanie dość przyzwoitych okoni (25-35 cm), które po kolei trafiały do naszej siatki wabione małymi gumeczkami uzbrojonymi w super ostre "gamaki". Po złowieniu kilku kolacyjnych sztuk postanowiliśmy następne wypuszczać, nie było bowiem sensu brać ich na zapas. Jeśli kolejnego dnia była by znowu ochota na smażoną rybę, można złowić sobie świeżą. Skandynawia daje taki właśnie komfort.
Zabawa z okoniami trwała w najlepsze bite dwie godziny, choć przerwy w braniach zmuszały nas do przesuwania się wzdłuż trzcin i odnajdywania krążącego za drobnicą stada. Wreszcie okonie „wyłączyły się” na dobre, a przyczyna tego była tyleż prozaiczna, co dla nas radosna: w łowisku uaktywniły się szczupaki. Nie były to sztuki tak okazałe jak wiele lat temu, do średniej dwóch kilogramów na pewno sporo im brakowało, ale ze dwie ryby na pewno przekroczyły 65 cm. Pozostałe miały 50 lub jeszcze mniej. Złowiliśmy ich po kilka na głowę. Kropiący od rana deszczyk wreszcie ustał, wypogodziło się i humory nam dopisywały.
Po południu przenieśliśmy się na przeciwległą w stosunku do naszego domku stronę jeziora. Obławianie grążeli i podwodnych łąk długo nie przynosiło efektu, aż wreszcie pod wieczór znaleźliśmy zatoczkę, w której każdy dołowił po kilka ryb, a Rafał zaliczył naprawdę ładnego szczupaka o długości w granicach 75 cm. Królowały gumki i bezzaczepowe spoony, jak pamięcią sięgam zawsze dobre na tym akwenie.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wieczorem usmażyliśmy sobie ryby i spałaszowaliśmy je błyskawicznie z kartofelkami i specjalną surówką, przygotowaną z przywiezionej z kraju kiszonej kapusty (w samochodzie koledzy nie mogli zgadnąć, skąd ten dziwny zapach…) z dodatkiem jabłka, marchewki, cebulki, oliwy, pieprzu i lubczyku. Potem jeszcze po „lufce”, kąpiel i zmęczeni wylądowaliśmy w łóżkach.
Wędkarstwo

Dzień czwarty

Rano rozpoczęliśmy od sutego śniadania, na które zostaliśmy zaproszeni przez gospodarza oraz jego przemiłą żonę. Po śniadaniu oczywiście natychmiast wyruszyliśmy na ryby, bo słońce zdążyło już wspiąć się dość wysoko.
Wędkarstwo
Przez pierwsze trzy godziny obławialiśmy gumami pas przybrzeżnych trzcin, wyjmując co jakiś czas niewielkiego szczupaczka. Większych póki co nie było. Próby w trollingu dały ten sam efekt. Po południu popłynęliśmy więc do naszej trzcinowo-grążelowej zatoki, gdzie znowu zgłosiły swą obecność ładne okonie. Tak jak dzień wcześniej, po jakimś czasie odezwały się szczupaki, które tym razem były nieco większe – miały przeciętnie 60 cm, a czasem zbliżały się do siedemdziesięciu. Złowiliśmy ich pięć, może sześć. Zenek, łowiący w innych miejscach, miał podobne wyniki. Szału więc nie było, oczywiście jeśli chodzi o okazy, bo na brak emocji nie mogliśmy narzekać. Dniówkę zakończyliśmy na rozległej śródjeziornej górce kłótnią o to, z której strony zakotwiczyć łódki. W końcu zgubiliśmy jej ostro wychodzący do góry szczyt i pomimo wielu prób nie udało nam się już go odnaleźć. Po wykonaniu kilkunastu pustych rzutów na stoku zdecydowaliśmy zakończyć łowienie.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Nie przyniosło ono tak dobrych wyników jak przed laty, ale termin był też inny. Dawniej bywaliśmy tu w maju, teraz była druga połowa czerwca. Szczupaki były więc mniej aktywne – zdecydowanie nie był to ich czas. Natomiast pojawiły się okonie, które na tamtych wyprawach prawie w ogóle nie brały. Mimo niedostatku dużych ryb (braku choćby „osiemdziesiątki” ) byliśmy zadowoleni. Spokój i wypoczynek na wodzie, po 10-20 wyholowanych sztuk dziennie na osobę, do tego rewelacyjne filety z okonia na kolację, naprawdę nie można było narzekać. Tylko z sandaczami nie bardzo nam poszło, ale nie było też wielkiego ciśnienia…

Dzień piąty

Cały dzień spędziliśmy w podróży. Z Joroinen wyruszyliśmy rano i skierowaliśmy się na północ. Po drodze przystanek w Oulu, drobne zakupy w spożywczym, apteka i sklep sportowy, gdzie Rafał profilaktycznie zaopatrzył się w bieliznę termiczną. Zima w tym roku była w północnej Skandynawii wyjątkowo długa i dokuczliwa, zatem za Kołem Polarnym można się było spodziewać nadal niskich temperatur. Aby posilić się przed dalszą drogą odwiedziliśmy też grecką restaurację, bo później przez wiele dni będzie można liczyć tylko na kuchnię skandynawską lub własną.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
A potem ruszyliśmy ponownie w kierunku północnym. Kolejny krótki przystanek zrobiliśmy dopiero na Kole Podbiegunowym, gdzie odwiedziliśmy sklep z pamiątkami i zrobili sobie kilka fotek przy charakterystycznym znaku. Następnie, jadąc wzdłuż rzeki Tornio dotarliśmy pod wieczór do naszego celu – liczącej dwa i pół tysiąca mieszkańców miejscowości Mounio, położonej nad rzeką o tej samej nazwie.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Naszą kwaterą na kilka dni stał się hotel Harriniva. Wygodny, przytulny, utrzymany w lapońskich „klimatach”. Pokoje były wyposażone w sauny, co jest w Finlandii obowiązkową tradycją. Umęczeni po kolejnej całodziennej jeździe chętnie przyłożyliśmy głowy do poduszek.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo

Dzień szósty

Poranek przywitał nas rześką pogodą (temperatura w granicach 5 stopni). Po śniadaniu spotkaliśmy się z animatorami naszego pobytu, a byli to trzej bracia, siostra – dzieci właścicieli obiektu - oraz szef kuchni z hotelowej restauracji. Hotel Harriniva to rodzinne przedsięwzięcie i cała rodzina angażuje się w jego życie. Przybycie grupy wędkarzy było widać dla nich sporym wydarzeniem. Wspomniany szef kuchni Markku był najlepszym wędkarzem z całego hotelowego zespołu, on miał więc przejąć nad nami opiekę jako główny wędkarski „guide”.
Pierwszym punktem programu był przedpołudniowy rafting rzeką Muonio, połączony z łowieniem lipieni. Rzeka miała ewidentnie podwyższony poziom, można rzec nawet, że nurt był rwący. Baliśmy się więc trochę o nasze aparaty i kamery. Wystarczyło przecież uderzyć w jakiś większy głaz… Kąpiel na raftingu to coś, na co trzeba być przygotowanym (choć przy takiej temperaturze – brrr na samą myśl). Ale jeśli ma się na pokładzie sprzęt wędkarski i fotograficzny, to sytuacja wygląda trochę inaczej.
Poszło jednak dobrze, Markku wprawnie sterował pontonem i po kilkunastu minutach spływu wylądowaliśmy na brzegu w miejscu, gdzie można było dostrzec specjalne tyczki do kajakowego slalomu górskiego. Rzeka pędziła tu głęboką rynną, a wystająca w nurt skałka tworzyła boczne zastoiska (niczym naturalna ostroga). Na granicy spokojnej i szybkiej wody niechybnie musiały czaić się ryby. Po kilku rzutach Zenek i Rafał odnotowali wreszcie na spinning brania i wyjęli po lipieniu. Zenek nawet ładnego - ponad 40 cm. Ja ograniczyłem się do robienia zdjęć.
Potem padło jeszcze kilka mniejszych sztuk. W odróżnieniu od kolegów próbowałem na nimfę i też mi się udało. Ale łowiło się trudno, woda pędziła tak wartko, że ciężko było znaleźć choćby mały jej fragment odpowiedni do poprowadzenia przynęty. Ryby czaiły się pod samym brzegiem, gdzie znajdowały odrobinę wytchnienia od walki z wodnym żywiołem.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Około 14.00 udaliśmy się na obiad. Nasze obawy odnośnie lapońskiej kuchni nie sprawdziły się – dania były smaczne, nawet można powiedzieć wykwintne. Okazało się, że hotel musiał zapewnić właściwy poziom menu, gdyż zatrzymuje się tutaj dużo grup autokarowych z zachodniej Europy, pragnących zwiedzić te odludne rejony świata. Szczególnie zapełnia się tu zimą, na którą hotel jest wybukowany na kilka lat w przód. A bogaci emeryci z Niemiec, Francji czy Włoch mają swoje wymagania. Obok lokalnych specjałów, jak mięso renifera, pstrąg czy mikroskopijne rybki (stynki, słonecznice?) smażone wraz z głowami i bez patroszenia, serwuje się więc elementy kuchni międzynarodowej, jak makarony, owoce morza, sushi, mięsne steki czy sznycle.
Wędkarstwo
Popołudniowo-wieczorna wędkarska sesja to dla odmiany łowienie szczupaków. Zabrał nas na nie Markku w towarzystwie Kallego – jednego z opisywanych przez mnie braci. Kalle to specjalista w tych rybach, sam łowi je często w wolnych chwilach i w tym przypadku on przejął od Markku rolę guru. Łowiliśmy z łódek na bocznych odgałęzieniach rzeki Muonio, gdzie woda jest stosunkowo spokojna, ba - prawie w ogóle nie płynie. Na początek próbowaliśmy z rzutu i od razu padło kilka niewielkich szczupaków. Potem, na głębszym dołku, coś ucięło mi pół 15-centymetrowego rippera, a więc szansa na metrówkę wydawała się być całkiem realna. Kilkanaście minut obławiana tego miejsca nie przyniosło jednak ponownego pobicia i popłynęliśmy dalej.
W trollingu wyjmowaliśmy rybę za rybą, ale nie większe niż 50 cm. Takich szczupaków są tu zapewne tysiące. Ale jak dobrać się do tych większych? Wreszcie wędka Kallego wygięła się w parabolę i po chwili na pokład łódki wtaskaliśmy 4-kilowego „haukiego” (po fińsku szczupak).
Kolejnego podobnego złowił po chwili Rafał, kalecząc się przy podbieraniu w dłoń. Gdy nie ma na podorędziu plastrów, taka rana potrafi nieźle uprzykrzyć życie. Cieknąca krew brudzi ubranie i wszystko wokół ciebie w łódce, a zatamować ją niezmiernie trudno. No, ale na szczęście mieliśmy plastry, więc za chwilę Rafał łowił już znów w pełnym komforcie. Około 23.00 zrobiliśmy mały postój na posiłek. Zadzwoniłem też do domu, dziwiąc się przy tym, że na takim odludziu wszędzie jest dobre pokrycie sieci. Potem łowiliśmy jeszcze przez jakiś czas w drodze powrotnej. Szczupaki brały dobrze, co parę minut wyginała się któraś z naszych wędek. Fajny wieczór!
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo

Dzień siódmy

Rano podzieliliśmy się na podgrupy: ja z Kallem wyruszyłem ponownie na szczupaki – tym razem na jego tajne jezioro. Natomiast Rafał z Zenkiem mieli spróbować szczęścia na łodzi harlingowej, o czym za chwilę. Kalle zeslipował swą łódke na małą rzeczkę, którą popłynęliśmy powoli w górę. Już po drodze udało mi się złowić szczupaka, gdy wykonałem rzut w stronę spokojnego zakola porośniętego grążelą.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Po kwadransie wypłynęliśmy na jezioro, nad które nie ma dojazdu samochodem. Nie łowił tam więc praktycznie nigdy nikt – oczywiście poza Kallem. Gdy dopłynęliśmy w okolice trzcin rozpoczęły się brania. Kalle zakreślił ruchem ręką obszar wody, na którym zawsze spędza tu najwięcej czasu. Rzeczywiście, dryfując po opisanym miejscu wyjęliśmy kilka sztuk do 60 cm. Prowadząc przynętę doskonale wyczuwałem trącenia o podwodne łany moczarki. Szczupaki wyskakiwały z nich i pięknie uderzały w przynętę. Z emocjami przeżywaliśmy brania, podebrania, wyhaczenia, czasem fotki. Wreszcie Kalle trafił na większą sztukę. Miała na pewno 80 centymetrów, a więc coś koło 4 kilo, jak dwie wczorajsze. Gdy dryfowaliśmy dalej, zobaczyłem w pewnym momencie w kryształowo czystej wodzie zagłębienie dla, co zdradzał wyraźnie w tym miejscu ciemniejszy jej odcień. Kilkanaście metrów dalej znowu było płytko, a więc to tylko dołek, w którym może siedzieć przyczajony „zębaty”. Założyłem więc nieco cięższą algę numer 3 i wykonałem rzut w stronę owego ciemnego fragmentu wody. Już w opadzie poczułem mocne targnięcie i błyskawicznie uniosłem wędkę zacinając rybę.
Delektowałem się holem, a gdy ryba byłą już przy łódce musiałem skontrować wędką jej nagły wyskok. Potem odjechała pod łódkę w gęstwinę roślin, ale udało mi się ja odciągnąć od dna. Gdy szczupak ponownie pojawił się na powierzchni szybkim ruchem podebrałem go. Był podobny jak wcześniejsza zdobycz Kallego – miał około 4 kilo i na pewno 80 centymetrów.
Później wpłynęliśmy znowu w rzeczkę – tym razem w jej ujście do jeziora - i popłynęliśmy dalej do góry. Siedząc bez ruchu delektowałem się widokiem dziewiczej lapońskiej przyrody. Kryształowo czysta woda odsłaniała nam to, co działo się pod jej powierzchnią. Były więc stada drobnicy, były łany podwodnych traw, fragmenty żwirowatego bądź piaszczystego dna, były zatopione drzewa. Nie było natomiast śmieci. I to odróżniało naszą rzeczkę od pięknej mazurskiej Krutyni. Po jakimś czasie dopłynęliśmy do miejsca, gdzie nurt przyspieszał i rzeka zaczynała przypominać górski potok. Tam Kalle zaproponował wykonanie kilku rzutów, gdyż podobno w tym miejscu lubią się trafiać pstrągi. Już w pierwszym rzucie przeprowadzając przynętę przez nurt poczułem silne szarpnięcie, jednak ryba nie zacięła się. Za chwilę ponowne branie i jest! Nie czułem jednak charakterystycznych młynków, a mocny, uparty opór. Postanowiłem szybko zmusić rybę do uległości, zapompowałem mocno wędką i po kilkunastu sekundach miałem rybę w dłoni. Nie był to niestety lapoński pstrąg, a szczupak. To nie pierwszy przypadek, gdy udało mi się złowić tego drapieżnika na typowo pstrągowym stanowisku, w szybkim nurcie. Tu w Laponii jest to na porządku dziennym. Wracając złowiliśmy jeszcze z Kallem kilka półmetrowych szczupaków. Na tej małej rzeczułce wystarczały mi w zupełności. Najważniejsze, że były brania – sól naszego hobby.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Po powrocie na obiad do hotelu spotkałem już w holu Zenka i Rafała. Nie złowili niestety żadnego łososia, choć wiosłujący łódką przewodnik był wysokiej klasy specjalistą. Musi ich być jeszcze mało w rzece, wszak to dopiero czerwiec. Harling polega na tym, że wędkarze siedzą sobie spokojnie w łodziach, a wędki tkwią w specjalnych uchwytach. Pracuje za to wioślarz, który ustawia łódź w wybranych przez siebie miejscach i utrzymuje ją przez parę minut w nurcie, wabiąc odpoczywające w tarłowej wędrówce łososie. Gdy nie ma brań – zmienia miejsce. Gdy nastąpi pobicie, wędkarz wyjmuje wędkę z uchwytu i rozpoczyna hol. To metoda tyleż komfortowa, co nudna. Nie wszyscy łososiowi wędkarze ją akceptują, ale na niektórych rzekach przewyższa znacznie swą skutecznością spinning z brzegu. Przykładem norweska Namsen czy fińsko-szwedzka Torniojoki.
Wędkarstwo
Po lunchu pojechaliśmy na szwedzką stronę granicy (Muonio jest tu rzeka graniczną) nad kolejne tajne jezioro – tym razem ulubione łowisko naszego Markku. W drodze zdrzemnęliśmy się, więc wyszło tak, jakbyśmy mieli oczy przewiązane czarnymi opaskami. Do dzisiaj nie wiem, gdzie wędkowałem, a szkoda, bo może warto byłoby wrócić. Pstrągi nie brały może jak szalone, ale padła jedna kapitalna sztuka - około 3 kilo masy! Woda była bardzo czysta o zielonkawym zabarwieniu, zupełnie jak nie w Szwecji. Dno - piaszczyste. Ten rejon Skandynawii słynie zresztą z piasków, są tu piaszczyste wydmy i pagórki - więc większość zbiorników ma bardzo jasną i klarowną wodę, a nie ciemną jak kamieniste jeziora na południu.
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wędkarstwo
Wieczór zakończyliśmy kiełbaskami z rożna i kawą. Gdy biwakowaliśmy, nadjechał samochód, a w nim trzy dziewczyny. Wysiadły, rozbiły namiot, a po chwili pojawiły się z wędkami nad wodą. Co za kraj! Nawet kobiety tu łowią i nie boją się nocować same na pustkowiu...
Wędkarstwo

Dzień ósmy

Rano spakowaliśmy się na dwa dni i wyruszyliśmy samochodem w kierunku Kilpisjärvi. To moment kulminacyjny pobytu u naszych gospodarzy - to, po co tak naprawdę przyjechaliśmy do Finlandii. Mieliśmy łowić lipienie w miejscu, gdzie nie dociera cywilizacja.
Jazda przez ten pagórkowaty, dziki i niezamieszkały fragment Finlandii, która tutaj niczym klin wbija się na mapie pomiędzy Szwecję i Norwegię (dochodząc niemalże do norweskiego portu Tromsø), była nużąca i monotonna. Za oknem stalowe chmury, z których w pewnym momencie zaczął nawet padać śnieg. Zatrzymaliśmy się tylko raz, aby zakupić w jakimś małym sklepie wędkarskim kilka przynęt i siatki na komary. Ryzyko ich pojawienia się przy tej temperaturze nie było wielkie , ale gdyby tak się jednak stało, bez moskitier groziłby nam prawdziwy koszmar.
Laponia
W Kilpisjärvi czekał już na nas samolot. Był to niewielki czteroosobowy wodnopłat. Kołysał się na falach jeziora zacumowany do pomostu niczym łódka, a „budynek lotniska” mieścił się w małym baraku z tektury o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Pracująca tam drobna kobiecina zrobiła nam odprawę, wpisując dane do specjalnej książki lotów.
Jako pierwsi polecieli Rafał z Zenkiem i Jussim – kolejnym z braci, który towarzyszył nam w tej wycieczce. Ja pozostałem z Markku. Oczekując na powrót samolotu trochę z nudów, trochę dla kurażu, wypiliśmy po setce pysznej polskiej wiśniówki. Ten wrócił po około czterdziestu minutach. Gdy dobił do pomostu zgasił silnik, a my wtaszczyliśmy do luku bagażowego nasze torby, kanistry z paliwem do łodzi i zapas prowiantu na dwa dni. Potem zajęliśmy wszyscy miejsca w samolocie. Pilot miał trochę rosyjską urodę, co mogło świadczyć o domieszce słowiańskiej krwi. Jeśli tak było w istocie, można się było spodziewać u niego sporej fantazji i brawury.
Wystartowaliśmy i poszliśmy ostro w górę. Pilot zrobił jedno kółko wokół jeziora, aby wznieść się ponad otaczające nas góry i dopiero potem skierował się na południe, w stronę tundrowych pustkowi zwanych Sandaslandet. Po drodze widać było w dole wijące się wstęgi rzek i zielono-brunatne porosty tudry. Lot nie trwał długo – zaledwie kwadrans. Powoli zeszliśmy do lądowania. W dole ujrzałem małą osadę drewnianych domków i brzeg jeziora, które w znacznej części było jeszcze pokryte lodową krą. Po wylądowaniu na wodach jeziora zapakowaliśmy nasze bagaże na specjalnego transportowego quada i w towarzystwie witającego nas rudego psa udaliśmy się do bazy.
Miejsce, w które właśnie dotarliśmy, uznawane jest przez skandynawskich wędkarzy za legendarne – podobną sławą cieszy się jedynie baza Tjounajokk. Niewielu udało się tutaj łowić, ale najwięksi „harpagoni” znają je z opowiadań bądź prasy wędkarskiej. Gdy im coś na ten temat wspomnisz, tylko z zazdrością wzdychają. Z dużego jeziora zasilanego podziemnymi źródłami wypływają dwie rzeki niosące swe wody w kierunku dwóch mórz: Bałtyckiego (dalej poprzez Torniojoki) i Norweskiego (poprzez Malselvę). Jest to więc skandynawski wododział.
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Laponia
Czytaj - cześć 2 Czytaj - cześć 3