fishingexplorers.com

WĘDKARSTWO • PODRÓŻE • PRZYRODA • DOBRA KUCHNIA I TRUNKI

Islandia, kwiecień 2015

To już moja trzecia wyprawa do Islandii. I pierwsza wiosenna. Majowy termin został wybrany ze względu na wielkie jeziorowe pstrągi z Thingvallavatn, gdyż właśnie wtedy przypada sezon ich łowienia na wędkę. Niestety, w tym roku wiosna okazała się wyjątkowo paskudna pod względem pogodowym, co potwierdzali sami Islandczycy. W wielu miejscach na Islandii leżał jeszcze śnieg, temperatura oscylowała pomiędzy dwoma i siedmioma stopniami Celsjusza, wiały huraganowe niekiedy wiatry, padały również deszcze. Słowem – aura wybitnie barowa, nie wędkarska.
I w takich warunkach przyszło nam zmierzyć się z wielkimi rybami. Dotkliwe zimno, a szczególnie wiatr (musieliśmy wykonywać rzuty muchówką!), nie ułatwiały zadania. Opóźniła się też wegetacja i w niektórych dobrych zwykle łowiskach pstrąga potokowego ryby brały bardzo słabo i przez krótkie okresy. Jednak na innych wodach opóźniona wiosna miała tez swoje plusy. Na przykład w rzece Laxa (tam spędziliśmy we dwóch z Maćkiem Rogowieckim pierwsze trzy dni), gdzie mieliśmy łowić tylko pstrągi potokowe, było zaskakująco dużo łososia, który nie zdążył jeszcze zejść po tarle do oceanu. Pozwoliło nam to połowić te piękne i szlachetne ryby na jednoręczne muchówki klasy 6. Holowanie ryb nie było łatwe i trwało trochę czasu… Laxa obdarowała nas też okazowymi potokowcami (do 3,5 kilo), których padło kilka. A więc mimo fatalnej pogody północ Islandii opuściliśmy z tarczą.
Kolejne dni spędziliśmy w siedmioosobowej grupie nad jeziorem Thingvallavatn nieopodal Reykjaviku, w miejscu, gdzie europejska płyta tektoniczna styka się z amerykańską. Jest to jedno z najlepszych na świecie łowisk pstrąga potokowego. No właśnie: pstrąga czy troci? Bo odmiana żyjąca w tym jeziorze ma zmienne ubarwienie – niekiedy brunatno-złote, jak klasyczny potokowiec, niekiedy srebrzyste jak typowa troć. To problem do rozstrzygnięcia dla ichtiologów.

Żadne znane mi jezioro (no, może poza Corrib w Irlandii) nie jest tak zasobne w okazowe pstrągi potokowe, jak właśnie Thingvallavatn. To rezultat kilku różnych czynników, jak. m.in.: mnogość naturalnego pokarmu (lokalna odmiana palii), wyjątkowo czysta woda, kilka wpadających do jeziora rzek z doskonałymi odcinkami nadającymi się na tarliska czy fakt, że ryby te przystępują do tarła raz na dwa lata, co pozwala im na szybki wzrost i nabranie imponującej masy.
Pstrągi są dostępne dla wędkarzy jedynie wiosną, kiedy przebywają w płytszych partiach jeziora, bliżej brzegu. Później schodzą na głębię i są trudne do złowienia. Na Thingvallavatn nie można wprawdzie liczyć na wiele brań (średnio 1-2 dziennie na wędkarza), ale rozmiary trofeów wynagradzają to z nawiązką. Przeciętnie trafiają się sztuki w granicach 4 kilo, co już jest trudne do wyobrażenia dla przeciętnego europejskiego „pstrągarza”, a okazy przekraczające 5, a nawet 10 kilogramów padają w sezonie połowów niemal każdego dnia.
Pomimo wspomnianych, fatalnych wprost warunków atmosferycznych (niekiedy wiał tak silny wiatr, że trudno było otworzyć drzwi od domku!), grupie udało się złowić metodą muchową kilkanaście wielkich pstrągów, z których każdy traktowany był - w zależności od ubarwienia - jak złoty, srebrny lub brązowy olimpijski medal. Największa sztuka ważyła 14(!) kilo, kilka ryb było w przedziale 5-6 kilo, kilka dalszych miało po ok. 4 kilo. Oczywiście tego kolosa złowił Maciek – wędkarz fartowny, ale też bardzo ambitny i wytrwały, co trzeba mu uczciwie przyznać. Było też parę mniejszych - od 2 do 3 kilo. Poza tym w okolicznych znacznie mniejszych jeziorkach padło również kilkanaście potokowców o długości od 50 do 65 centymetrów (1,5-3,5 kilo). Wreszcie jako „przyłów” na wędkę trafiła jedna ślicznie ubarwiona palia (też niemała). Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby pogoda i temperatura wody były optymalne...
Moje wyniki to 10 ryb: 4 łososie (w tym dwa po ok. 5 kilo), 4 brunatno-złote potokowce (z czego trzy powyżej 50 cm), jeden srebrny pstrąg z Thingvallavatn o masie 4 kilo i jedna wspomniana wyżej palia (52 cm). Mogło być nieco lepiej, bo trzy dni wędkowania miałem bez kontaktu z rybą, ale mogło też być znacznie gorzej. Biorąc pod uwagę fakt, że już pierwszego dnia wyprawy dopadło mnie paskudne przeziębienie, muszę się cieszyć, że w ogóle udało mi się powędkować. A pstrąga z Thingvallavatn traktuję jako rodzaj szczególnej wędkarskiej nobilitacji. Poza tym ucieszyło mnie, że miałem okazje pomóc kilku kolegom w podebraniu ich zdobyczy. Bo taka wyprawa to nie tylko dążenie do własnych sukcesów, ale i miłe spędzenie czasu w gronie sprawdzonych przyjaciół oraz dzielenie się z nimi ich radością.

Autor reportażu: Piotr Motyka



Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia
Islandia